Wspin na Fancie

Znów komary nocą. Mamy iść na wspin, a spałem 4h. Bez sensu. A T. zdziwiony, że tutaj komary. Ja mam wrażenie, że jakieś wygłodniałe za bardzo, że nawet OFF nie działa. I głupich snów ciąg dalszy. Tym razem jakieś dwie SS-manki zabijają przypadkowych ludzi. Chcę temu zapobiec, ale nie potrafię. W końcu jedną z nich zabijam, ale ona i tak nie umiera, chce zabić mnie. Budzą mnie emocje snu i komary. Kilka ukąszeń.
Jest koło piątej, cykady napieprzają za oknem, a komary wewnątrz. Za godzinę wstanie T., idziemy na wspin w końcu. Siedzę na innym balkonie, dzień się budzi, a ja przy herbacie. Znów poranek mojego typu. Znów błogo. Z prawej mam skałę, na której jest kilka dróg wspinaczkowych, a nie wiemy jak do niej dojść, nad nią niebo robi się niebiesko-czerwone: wstaje słońce. Z lewej na ziemi umiera żuczek – i moje refleksje o ingerowaniu w przyrodę. Dobicie? Albo patrzenie na śmierć. Co ja mam w głowie, że biorą się takie sny?
Czytam „Fale”. Który to już rok? Może tym razem skończę, bo nawet jakoś to się posuwa. A tu najpierw zakupy na targu rybnym, potem wspin i właściwie chyba lenistwo. Jutro mamy płynąć na
Korćulę, gdzie podobno urodził się Marco Polo.
9:18
Dopiero tak wczesna godzina, a ja mam wrażenie, jakby pół dnia przeleciało. Byliśmy na wspinie. W końcu! Choć trudno to nazwać jakimś konkretnym wyczynem, to jednak dwie drogi zrobione: Fanta [4b] i Jube [4a]. Za niedługo na kamienistą plażę, tę z podwodnym światem cudownym.
A od rana z Koryckim i Żukowską:
„Świat nabił nas w butelkę
Za naszą poniewierkę
Za pieski los i pieski wikt […]
Nim na morze wypłyniemy, znów na morze
To jeszcze miła nalej mi, bo jutro będzie gorzej,
Jeśli się do jutra będzie żyć.”
Piękne i smutne zarazem. Adekwatne?
10:01
***
a ona mi pisze, że miała sen
sen z tych, za którymi się tęskni
do których myśli ulatują hen
i których za często się nie śni
lepiliśmy nad ranem tykwy w glinie?
rzucaliśmy niedobre myśli na wiatr?
szliśmy nad przepaścią na linie?
zwiedzaliśmy razem ten piękny świat?
„Tańczyliśmy wygibasy na bruku i chodniku
Miejskim i mokrym, lecz nie wiadomo gdzie
być może nawet gdzieś w Dubrovniku
tak beztrosko i cudnie śmiałeś się”
lecz sen ten zniknął, jak znika motylek
gdy wiatr potrąci piękny wspomnień kwiat
lecz całe szczęście jest ich we mnie tyle
że łąką wielobarwną jawi się mój świat
—
Pojechaliśmy tam na kamienistą plażę, ale woda była tak przeraźliwie zimna, że aż czuło się przeszywający do kości ból. Dlatego tylko jedna kąpiel i powrót. W domu obiad, ja sen i doszedłem do nich na plażę w Omisiu. Wieczór spędziliśmy w Splicie, który po zmroku nabiera tępa i życia. Trafiliśmy na próbę opery tam, gdzie wcześniej był cezar [nigdy nie rozumiałem opery], chodziliśmy uliczkami znów i siedzieliśmy pod palmami. Potem powrót, bo rano wczesna pobudka.