Kolejne zaskoczenia w Salvadorze. I ostatni wieczór…

O poprzednim dniu pisałem tutaj:
Rano mieliśmy płynąć na wyspę, ale niebo jest całkiem pochmurne, więc zrezygnowaliśmy.
Muszę gdzieś wydrukować kartę pokładową, bo znów nie mogłem zrobić odprawy przez neta na domestic, bo jako nie-Brazylijczyk nie mam jakiegoś tam kodu. Zupełnie niepotrzebne utrudnienia z ich strony.
Jenny zapytała mnie czy w Polsce wszyscy tak dobrze mówią po angielsku. Zdziwiłem się, bo ja po prostu mówię, wiem, że nieraz z błędami, ale otwieram pysk i gadam, bez skrępowania większego. Ale podobno nie mam akcentu polskiego w mowie angielskiej. W Stanach też mi mówili, że bardzo dobrze mówię po angielsku. Cóż, powiedziałem, że oczywiście, w Polsce wszyscy tak dobrze mówią po angielsku i niemiecku. A co!
———-
-trochę później-
Byłem dziś na Praca da Se i podszedł do mnie miejscowy czarnoskóry jegomość witając słowami:
– Hello, white boy!
I tak sobie myślę czy to nie było rasistowskie? Mnie to nie rusza, ani nie obraża, ale gdybym ja tak podszedł do niego i powiedział „Hello, black boy” od razu byłaby afera o mój potencjalny rasizm. To jak to jest? Rasizm działa tylko w jedną stronę? Biały nie może powiedzieć, że czarny jest czarny, ale czarny może bez problemów mówić, że biały jest biały? Znów powracają te same refleksje, które miałem w Los Angeles na temat rasizmu czarnoskórych, którzy nie mają problemu z wyzywaniem i poniżaniem białasów, ale gdy się coś powie nie po ich myśli – od razu jest się oskarżanym o bycie rasistą.
Dziwne.
„No, obregado” czasami nie wystarczy.
——–
Byłem z Alex wydrukować kartę pokładową dla mnie i załatwić dla niej bukowanie biletów. Okazało się, że nie muszę mieć karty pokładowej jako takiej, wystarczy odpowiedni numer. Trochę inaczej to działa niż w Europie. Ona z kolei nie mogła zabukować biletu w Brazylii, bo nie jest Brazylijką i nie ma tego kodu, więc poszliśmy do travel agency. Tam siedział facet, który wyglądał ja nerd spędzający większość życia przed komputerem.
– Grzechu, nie oceniaj ludzi po wyglądzie! – skarciłem się.
I gdy dowiedział się skąd jestem od razu zaczął mówić o… Wiedźminie.
– Trójka jest najlepsza, choć grałem we wszystkie. – stwierdził. – No i książki Sapkowskiego to czytałem chyba wszystkie.
Zaskoczyło mnie to, że Brazylijczyk zaczytuje się w polskim pisarzu, ale jednocześnie uradowało.
– Wy tam w Polsce macie takie przekleństwo. – zagadał.
– Mamy wiele przekleństw, dosyć to bogaty język w tego typu wyrazy. – sprostowałem, choć intuicyjnie domyślałem się o jakie mu chodzi.
– „Kurwa”. – powiedział krótko. – A ty wiesz, że w Brazylii też mówimy „kurwa”? „In Poland „kurwa” means everything, right? Especially bad word. In Brasil is the same.”
Good to know!
Nie ma to jak w travel agency w Salvadorze rozmawiać o polskich „kurwach”…
Z jednej strony to nawet dobrze, że nie popłynęliśmy na tę wyspę, bo nie miałbym kiedy ogarnąć swoich lotów i dalszego etapu podróży. Tylko nie wiem co z tą dżunglą. Poleciałbym. Amazońska mnie trochę pociąga, a jednocześnie i przeraża. Tam przecież wszystko będzie chciało mnie zjeść. Nawet rośliny zapewne. I owady. Nie znoszę owadów, które są nachalne i kąsają. No, ale to dżungla jednakowoż! Zobaczymy, może się uda tam skoczyć. Będzie wesoła improwizacja.
Muszę resztę ogarnąć, spakować się i pożegnać z ludźmi, bo o 5:00 pobudka. Nie lubię tych pożegnań. Zwłaszcza, gdy tak wcześnie jest pobudka. (Cóż to za nieludzka pora!) I gdy nie wiadomo w ogóle czy jakiś autobus na lotnisko przyjedzie…
Zachciało mi się Rio, masakra.
Ja tu nie mam czasu załatwić swoich spraw formalnych, bo ciągle jestem w terenie, albo gdzieś z ludźmi, a są tacy, którzy podróżują i cały dzień siedzą w hostelu. Ilekroć wchodzę do pokoju, czy to rano, popołudniu czy wieczorem, oni tam są. Dziwnie tak.
A taka Alex wzięła pół roku wolnego w pracy i podróżuje od pięciu miesięcy. Sama.
Ech, przyjdzie nam się dziś już pożegnać…
To są zdecydowanie najgorsze chwile w podróżowaniu.
——–
Poszliśmy z Alex na Terreiro de Jesus, a tam znów impreza. Ponieważ dziś pobudka była o 5 rano miałem nie spożywać. Ale przecież jedna capirinha w ostatni wieczór z tą świetną dziewczyną, której prawdopodobnie nigdy już nie spotkam, nie zaszkodzi.
No… to nie była jedna capirinha.
Na placu znów grał jakiś zespół sambowy, ludzie tańczyli i było bardzo dużo… gejów. Dziwnie to wyglądało, bo w jednej grupie czarnoskórych stali razem gangsterzy ze złotymi łańcuchami, złotymi czapkami i spodniami spuszczonymi do kolan i tulący się zniewieściali panowie z gatunku tych ostentacyjnych. I nikt nikogo nie wyzywał, nikt nikogo nie pobił, bawili się wspólnie.
Tak po prostu.
Potem poszliśmy na ulicę Maciel de Baixo, gdzie poszła capirinha ananasowa. Siedzieliśmy na wąskiej brukowanej uliczce i po prostu rozmawialiśmy. To niesamowite jest na takich wyjazdach i zawsze – nadal – wciąż mnie zadziwia, że oto poznajesz dziewczynę, z którą można po prostu porozmawiać o wszystkim, bez chwil ciszy niewygodnej i od razu łapie się jakąś wspaniałą nić porozumienia. I nie ma, po prostu nie ma tych krępujących chwil, kiedy to wydaje się, że trzeba tę ciszę jakoś wypełnić, a wcale przecież nic nie trzeba.
Tak po prostu.
Wracając weszliśmy do naszego baru na taras. Nasz kelner Fernando przywitał nas mówiąc, że właśnie się rozglądał i zastanawiał czy dziś przyjdę czy nie. Miłe to takie. Choć swoją drogą ciekawe co sobie pomyśli, skoro ja każdego wieczoru przychodzę tu właściwie z inną dziewczyną. Hmmm… Pewnie przyzwyczajony. Brazylia to przecież!
Zamówiliśmy więc następną capirinhę i talerz przekąsek.
Tak po prostu.
Na koniec dałem kelnerowi większy napiwek, mówiąc, że niestety już czas na mnie i że jutro wyjeżdżam. Zawołał mnie na zaplecze.
– Czy możesz dać mi swój numer what’s up? – zapytał.
– Oczywiście. – zgodziłem się podając namiary.
– Wiesz, uczę się angielskiego i fajnie byłoby, gdybyśmy ze sobą pisali, wtedy łapałbym nowe słówka. A poza tym jak tu kiedyś wrócisz do Salvadoru to napisz do mnie, od razu się spotkamy.
Dziwne to było, ale zarazem miłe. Bez podtekstów, tak bardzo nachalnych w Polsce, bez krępacji, z otwartością najszczerszą. Dlaczego w Polsce ludzie mili i otwarci od razu są z góry podejrzani?
Wieczorem napisał mi wiadomość, że nasza przyjaźń będzie trwała, a ja odpisałem, że jak będę mógł to na pewno tu wrócę.
Tak po prostu.
No i jeszcze pożegnanie z Alex…
Już nie tak po prostu…
Następny dzień przeczytasz tutaj:
lubię ten twój styl pisania 🙂
Dziękuję 🙂