Lizbońska Alfama

Dzień 16
Wino z colą i lodem. Takie oto orzeźwienie.
Upał. Sjesta.
Siedzę w kuchni i gotuję obiad: tortellini, makaron, ziemniak z gaspacho i pulpą pomidorową, parówkami i serem. Ech, czasy studenckie mi się przypominają.
Sjesta. Sjesta-fiesta time. Portugalczycy coś mniej rozrywkowi są niż Hiszpanie. To dobrze. Odpocznę.
Kartka doszła do P. co znaczy, że do pozostałych też.
Rano śniadanie [w cenie], kanapka na drogę [nie zjadłem] i w teren.
Więc Castelo de Sao Jorge, potem klimatyczne uliczki Alfamy, dzielnicy artystów, gdzie przypadkiem trafiłem na ruiny całe zakryte kwiatami. Dziwny kontrast. Cudownie było zgubić się w wąskich labiryntach uliczek, kędy nagle wyłania się mały sklepik, albo restauracyjka. I faro. Wszędzie rzewne faro.
Potem spacer wzdłuż rzeki Tejo i dojście do stacji do Sodre. Sprawdziłem pociągi do Cascais. Jutro tam się chyba wybiorę.
Potem dzielnica Baixa, zwiedzanie muzeum Banku Portugalskiego [po raz pierwszy widziałem z bliska jak wygląda zabezpieczenie sejfu] i zabytkowego muru granicznego ze średniowiecza pod Lizboną. Trochę historii o trzęsieniu ziemi, trochę moczenia w Tejo i teraz lunch z winkiem. Potem – zwieńczenie sjesty, czyli sen. Muralia w Lisbo na tak.
Nie tylko most 25 kwietnia, ale i tramwaje przypominają San Francisco. Nie, żebym tam był [w każdym razie – jeszcze nie], ale całość składa się na taki obraz Lizby.
Kiedy ja ostatni raz piłem herbatę?
A za dwa dni Paryż. Zję le baggiettę w Parizję.
Luwr. Luwr. Luwr.
Super Bosk – to tutejsze piwo.
A wino z colą i lodem wchodzi. Smakuje trochę jak Cherry Coke.
Na ulicy murzyńscy sprzedawcy okularów wciąż proponują kokainę. Albo trawę. Na legalu. W najbardziej zatłoczonym miejscu. Jakieś sześć razy. Zapewne wyglądam jak narkoman.
–
Powoli zbliża się zachód słońca.
Tuż za mną plac do Comercio, przede mną w rozległości swej rzeka Tejo, po prawej most 25 kwietnia, w oddali pomnik Chrystusa, a obok w kubku wino. Spokojny dzień.
Po lunchu poszedłem poleżeć na kilka chwil i… obudziłem się po trzech godzinach. W plecaku świeże bułeczki, serek, winko. Lubię ten klimat. I szum fal.
Wczoraj zaczęliśmy z Vereną i Arjuną układać piosenkę o Xiang Ziang. Może wiersz jakiś?
Obok mnie siedzi pani, która też coś notuje. Co trochę na mnie zerka i się uśmiecha. Taka 5.
Jest odpływ.
Kolumny wprowadzające do miasta, które stoją w rzece rano były w wodzie. Teraz ślad po wodzie sięga jakichś 2m. Aż taki odpływ?
Jutro ostatni dzień w Lizbie. Jednak Cascais. Jest tam Studnia do Piekła, którą chcę zobaczyć. I pogrzeję dupę na plaży. Choć w oceanie woda zimna. Zwłaszcza u wlotu doń rzeki.
–
Zapaliłbym.
To taki klimat na papierosa.
Ale wiem, że jak kupię paczkę to ją wypalę całą. A jak wypalę to kupię nową.
Nie!
–
A tu ciągle proponują dragi.
Z używek tylko wino.
–
Kończę Gombro, tu, na skraju Lizby. I w sumie na skraju Europy też.
Te gombrowiczowskie fetysze, nie wiem jak je interpretować [i czy w ogóle nie dosłownie?]: onanizowanie się przy stole, plucie w usta, łydki.
Łydki.
In vino veritas.
Symfonia Muse na uszach. Ależ ja lubię Muse!
Dno butelki.
Coraz zimniej.
Bose stopy na przybrzeżnych kamieniach.
I pani z boku.
To może…?
INFO PRAKTYCZNE
Alfamę radzę zwiedzać zdecydowanie tylko na piechotę.
To niesamowite połączenie klimatu starej Portugalii ze sztuką i faro.Kult faro wylewa się z każdego zaułku Alfamy.
Można przysiąść w cichutkiej, wciśniętej we wnęki kamienicy restauracyjce.
Warto także pobłądzić, dać się wciągnąć w wir uliczek, wtedy można zupełnie przypadkowo odkryć jakieś ciekawe miejsca, których tam nie brakuje.—————————-
Zwiedzanie muzeum Banku Portugalskiego za free.
Comments are Closed