Wszystko, co piękne ma swój kres

Cudownie móc przespać noc w łóżku – i to tylko z dwiema warstwami ubrania na sobie.
Noc zleciała spokojnie.
Miła odmiana po takim czasie.
Podobnie jak wczorajszy prysznic. Tzn. nie tyle prysznic, co oblewanie się kubełkami ciepłej wody – to przyjemność wręcz hedonistyczna. Gorzej tych kilka sekund po tym jak gorąca woda spłynie po ciele, gdy rozgrzana skóra od razu wystawiona jest na temperaturę minusową.
Zuuuuo…
Teraz ranek.
Musiałem zaplastrować to miejsce na dłoni, gdzie skóra pękła mi od mrozu. A może się skaleczyłem o coś i nie poczułem? Nie wiem. Wygląda jak pęknięcie. I teraz w tym cieple [ciepło to pojęcie względne, mamy w pokoju kilka stopni na minusie] boli.
Zaraz zakupy.
Widziałem gdzieś tu chleb, taki europejski! Spróbuję kupić. Marzy mi się zwykła kanapka od tak dawna już…
__________
17:31
Tak, wiem, która godzina, bo włączyłem telefon, by go naładować. Zasięgu i tak nie ma, ale jest prąd. Znów w Bimla Hotel. Dzień przyjemny.
Najpierw zrobiliśmy zakupy.
Kupiłem rzeczy z rejonu Kaszmiru na prezenty. Mam też whisky wyprodukowaną w Indiach, którą można sprzedawać tylko w tym stanie Kashmir. Ale to na prezent, jak wrócę do domu to siądę z przyjaciółmi i się napijemy. Pewnie straszne smakowe zło.
Zrobiłem też listę prezentów dla ludzi i większość mam już kupioną. Choć czasem zastanawiam się po co ja to robię? Po co tracę kasę na prezenty dla ludzi? Czy mi ktoś coś przywozi? Bez sensu…
Po zakupach poszliśmy na ruiny zamku, usytuowane na górze, która nazywa się Peak of Victory oraz do znajdującej się obok świątyni Namgal Tsemo Gompa. Ma całkiem ciekawą historię, ale o tym pisałem wcześniej.
Rozpościerał sie stamtąd przepiękny widok na miasto u podnóża gór I otaczające je ośnieżone szczyty. Posiedziałem trochę sam na jednym z odstępów skalnych, a potem dołączyłem do reszty i zeszliśmy do centrum Leh.
Leh – specyficzne to miasto, kolebka jednej z najstarszych na świecie cywilizacji Harappan w dolinie Indusu. Kraina najwyższych na świecie przełęczy. Z okna widok na Stok-Kaugn [6120m].
Stamtąd na pyszny obiad. Dlaczego pyszny? Udało nam się znaleźć kurczaka!!! Zamówiliśmy po jednym na głowę, ale przyrządzony na różne sposoby. Najedliśmy się jak świnie po takim czasie bez zwykłego jedzenia. Popełniliśmy cudowny grzech obżarstwa! Nawet byłem w stanie znieść te same mansalowe przyprawy. BYŁO MIĘSOOOO!!!
Teraz wieczór zapowiada się przy rumie. Franz chciał uczcić sukces wyprawy i kupił… 200ml rumu. Na trzy osoby.
– Come on! – wykrzyknęła Agna – You are with polish!
Co racja to racja. Więc kupiliśmy nieco więcej. Ale pełne uczczenie będzie po powrocie. Jutro rano aeroplan do Delhi.
A w głowie ciągle Led Zeppelin:
Led Zeppelin „Kashmir”
Oh, let the sun beat down upon my face,
stars fill my dreams
I am a traveler of both time and space,
to be where I have been
To sit with elders of the gentle race,
this world has seldom seen
They talk of days for which they sit and wait,
all will be revealed
Talk and song from tongues of lilting grace,
sounds caress my ears
But not a word I heard could I relay
the story was quite clear
Ohh oh
Ohh oh oh
Oooh, baby I’ve been flying
No, yeah, Mama, there ain’t no denyin’
Oooh yeah, I’ve been flying,
Mama, mama, ain’t no denyin’, no denyin’
All I see turns to brown,
as the sun burns the ground
And my eyes fill with sand,
as I scan this wasted land
Tryin’ to find….Tryin’ to find where I’ve been.
Oh, pilot of the storm that leaves no trace,
like thoughts inside a dream
Heed the path that led me to that place,
yellow desert stream
My Shangri-La beneath the summer moon,
I will return again
Like the dust that lufts high in June,
when moving through Kashmir.
Oh, father of the four winds, fill my sails,
across the sea of years
With no provision but an open face,
along the straits of fear
Ohh ohh
Ohh ohh
When I’m on, when I’m on my way, yeah
When I see, when I see the way they stay, yeah
Ooh, yeah-yeah, ooh, yeah-yeah, when I’m down…
Ooh, yeah-yeah, ooh, yeah-yeah, well I’m down, so down
Ooh, my baby, oooh, my baby, let me take you there
Let me take you there
Let me take you there
POLSKIE TŁUMACZENIE
Niech słońce smaga moją twarz, a gwiazdy tkają moje sny
Przez czas i przestrzeń podróżuję, do mych przeszłych dni
By ze starszymi zacnej rasy, usiąść na uboczu świata
I posłuchać o dniach, które – nam rozświetli Prawda
Ich mowa skrzy się śpiewnym wdziękiem, kojącym moje uszy
Choć z prostych słów ich, ja żadnego, nie umiałbym powtórzyć
To lot w przestworzach, skarbie… mamo…to się mi nie zdaje…
To lot w przestworzach, skarbie… mamo …to się mi nie zdaje…
Od żaru, który bije z nieba, wszystko brązowej jest tu barwy
Przez piasek się przebijam wzrokiem, oczyma dookoła wodzę
Wśród pustki tej próbując własne odkryć ślady
Och, jeźdźcy burz tak nieistotnych, jak myśli podczas snu
Na drogę wejdźcie, która wiedzie do tych żółtych strug
To Shangri–la moja pustynna, wrócę tu niechybnie
Jak pył czerwcowym wiatrem, niesiony nad Kaszmirem
Ojcze czterech wichrów, dmij w me żagle, gdy przez ocean lat
Nagie swe oblicze mając za jedyną tarczę, żegluję pośród raf
Kiedy jestem w drodze, w tej mojej podróży
Kiedy widzę, kiedy widzę, wszystkie twarze
ludzi….
Ooh, yeah-yeah, ooh, yeah-yeah, w trudny czas…
Ooh, yeah-yeah, ooh, yeah-yeah, trudny dla mnie czas
Ooh, maleńka, oooh, maleńka, chciałbym zabrać ciebie tam
Chciałbym zabrać ciebie tam
Chciałbym zabrać ciebie tam.
_________
Nie wiem kto to tłumaczył, ale zrobił kawał poetyckiej roboty.
Comments are Closed