Estadio Centenario, spacer wzdłuż plaży i szaleństwa cyklonu

Siedzę w kuchennych podziemiach z herbatą.
Zimno.
Rozgrzewam się od środka.
Powiedziałem B., że jak chce spędzić czas sam na sam z C. to wystarczą dwa słowa i mnie nie ma. Wziąłem więc Gombrowicza i przyszedłem tutaj. Niech się pobawią…

Chwilę później zszedł jakiś jegomość, przywitał się po angielsku i zaczął robić sobie śniadanie. Ja czytałem.

– No widzę, że swoich spotka się wszędzie – odezwał się po chwili po polsku.
– A widzisz, nie da się uciec od naszych.

Pogadaliśmy chwilę, wymieniliśmy się namiarami, bo koleś [jak on miał na imię?] chciał wracać do Brazylii przez granicę w swojsko brzmiącej miejscowości Chuy. Skądinąd pośmialiśmy się z nazwy, ale właściwie my też rozważaliśmy opcję powrotu tą drogą. Dlatego lepiej trzymać się razem. Potem on poszedł, a ja zostałem sam z herbatą. I z Gombro.

Dostałem info, że do Buenos Aires przyjechała Alex. Niestety, minęliśmy się. 🙁
A szkoda.
Tak fajnie mi z nią było w Salvadorze.
No i potem to spotkanie w Rio de Janeiro…
Ech…

Trochę z rana popracowałem.
Chyba układa się wypad do Korei i Japonii, z tego co pisze A. to za całkiem dobrą kasę.

Ale – stety niestety – mam te dwa wesela i dwa kawalerskie muszę zorganizować, i do koperty włożyć więcej jako świadek na obu, że nie wiem jak to z kasą będzie…
I ten egzamin na dyplom…

(łyk gorącej herbaty spływającej do wnętrza organizmu, gdy za oknem zimno – to jednak coś!)

Długo nie mogłem zasnąć. Było to pewnie spowodowane tą drzemką wczorajszą popołudniową. A gdy już zasnąłem to śniły mi się dziwne rzeczy, jakby stłumione sprawy, które mnie nurtują od jakiegoś czasu umysł mój chciał zniwelować i rozprawić się z nimi raz na zawsze właśnie podczas tej jednej nocy: […]
Oby na dobre.
Oby już to nie wróciło do mnie. Jebany inteligent-myśliciel. Ileż to rozważań (nie)rzeczywistych przepływa przez moją głowę, o których oni – ci – tamci – sprawcy – nie mają pojęcia, a nawet jak ich poinformuję to mają to w dupie?
Za dużo!
Ograniczyć myśli do minimum.
Nie myśleć i nie definiować. Nawet nie sądziłem, że problemy zabiorę ze sobą na inny kontynent.
Bo czy oni w ogóle myślą – tam – o mnie tutaj?

Przyszedł B. po klucze i powiedział mi, że przyjechała dziewczyna ze Szwajcarii i że ładna. Chwilę pogadaliśmy i okazało się po raz kolejny, że nawet jak dwóch facetów mówi różnymi językami to zawsze znajdą wspólny temat, by się dogadać – kobiety.

* * *

Siedzę w parku Rodo, w którym jest także jeziorko.
Ulokowałem się na przeciwko fontanny. To właściwie trzy rzeźby mężczyzn trzymających misy, z których leje się woda – i obrzygiwanych przez duże żaby z trzech stron.
Sztuka.

Zrobiłem kawał Montevideo dziś.

Rano poszedłem na Estadio Centenario, który został zbudowany w związku z przyznaniem Urugwajowi Mistrzostw Świata, tych pierwszych. Niby na trybunach może zasiąść 65 tys. widzów, a reprezentacja Urugwaju rozgrywa tu najważniejsze mecze, ale sam stadion robi wrażenie fatalne: obskurne ławki na trybunach, niezadbana murawa, zaplecze krzyczące o remont.

 

W górnej części znajduje się muzeum mundialu (wejście na stadion i do muzeum – 150 pesos). I oczywiście Suarez, Maradona i Pele na czele.

Stamtąd poszedłem na plażę de los Pocitos, wzdłuż której doszedłem przez La Estacada, a potem Rambla Ghandi, mijając pomnik holocaustu, do Faro de Punta Carretas. Sama latarnia jakoś nie zrobiła na mnie wrażenia, więc poszedłem dalej, obchodząc południowy cypel Montevideo do Playa Ramirez, a z niej już do Parque Rodo.

Morze było jakieś takie niespokojne, nie wiem sam. Niebo też kłębiło się chmurami złowrogimi…

Ładną trasę dziś zrobiłem.
Sam.
Oni poszli gdzieś indziej.

Zmieniliśmy apartament na living room. A potem zakupy.

Gdy siedzieliśmy z innymi gośćmi hostelu przybiegł nagle chłopak i mówi zdyszany, że w telewizji ostrzegali, że nadciąga cyklon.

– Cyklon? – poderwałem się z krzesła.

– No tak. Musimy się schować!

Rozejrzałem się po innych, a oni kiwnęli głową i… nic.

Cyklon! – to słowo jakoś nie wywołało we mnie pozytywnych skojarzeń. Widziałem już oczyma wyobraźni te newsy telewizyjne o cyklonach gdzieś w odległych krajach. Ale zaraz – przecież ja jestem w odległym kraju!

– Robimy coś? –  zapytałem ekipy.

– Tak, zaraz – odparł spokojnie właściciel hostelu i… dalej czytał gazetę.

Hmmm… To skoro nikt tutaj się nie przejął to może taki cyklon to nic strasznego? – zacząłem rozkminiać. – A może wiedzą, że trochę potrwa zanim dojdzie do brzegów Urugwaju?

No spoko. Cyklonu nigdy nie przeżyłem. Nie doświadczyłem. Czas najwyższy…!

Po chwili jednak po kilka osób zaczęliśmy schodzić do piwnicy i gromadzić się przy stole, pijąc winko. I tylko słyszeliśmy jak tam na górze zaczęło wiać stopniowo coraz mocniej. Wyobrażałem sobie tę spiralę twistera zasysającą wodę z Atlantyku, gdy nagle padło hasło:

– Wino nam się skończyło.

Nastała cisza, w tle tylko wiał wiatr gdzieś tam na górze. I smutek jakiś zapanował w piwnicy najszczerszy…

– Dwie ulice stąd jest sklep. – powiedział jeden z właścicieli hostelu.

– To ja mogę skoczyć na zakupy. – wyrwałem się. Chciałem zobaczyć jak wygląda taki cyklon, co się wtedy dzieje, jak wygląda świat… – Tylko czy ten sklep będzie otwarty podczas cyklonu?

– Tak, spokojnie. – rzekł beztrosko. – Zamykają go wtedy, gdy już naprawdę lecą drzewa.

A to spoko, to znaczy, że ten cyklon nie jest wcale taki groźny. Dodało mi to nieco odwagi. Zebrałem więc kasę od ludzi i wyszedłem z piwnicy.
Niepewnie uchyliłem drzwi wejściowe.
Na ulicy nikogo nie było, a krzaczory uginały się do ziemi.

Idę!

Ruszyłem więc w stronę sklepu. Już robiliśmy tam zakupy, więc wiedziałem gdzie iść. Faktycznie, wiało. I to dosyć mocno. Czasami nie dało się iść.

– Nieeeeeee, no przecież mnie nie zwieje! – pomyślałem sobie. – Takiego byka?! Głupio byłoby zginąć będąc porwanym przez wiatr. Ale przynajmniej zobaczyłbym Urugwaj z góry…

W sklepie były dwie osoby – i ja. Z zakupami [a więc i nieco obciążony] wróciłem do hostelu. Wszyscy ciągle siedzieli w piwnicy.

– I jak tam na zewnątrz? – ktoś zapytał.

– No wieje…

Wieczór potoczył się całkiem sympatycznie, my piliśmy wino w piwnicy, a na górze szalał cyklon. Gdy wiatr ucichł, mogliśmy w środku nocy wyjść już z piwnicy.

Dopiero na drugi dzień zobaczyliśmy, że jednak drzewa były albo wyrwane, albo połamane, więc musiało się dziać.

Gdzieś zapodział się klucz do naszego pokoju (choć przecież cały czas siedzieliśmy w piwnicy) i właściciele hostelu chcieli od nas 100$ za wyrobienie nowego. Pokłóciliśmy się, nie daliśmy im tyle kasy, a potem się okazało, że oni schowali ten klucz, bo chcieli od nas wyłudzić pieniądze. Parque Hostel na rogu ulic San Salvador  i Joaquin de Salterain OMIJAĆ Z DALEKA!!!

__________

INFO PRAKTYCZNE

Wejście na Estadio Centenario wraz z muzeum mundialu – 150 pesos.

CYKLON
Nie wiem czy cyklon w Urugwaju to norma, w każdym razie miejscowi nie panikują, nie śpieszą się, jednak respektują siłę przyrody i schodzą do piwnicy.
Co nie zmienia faktu, że część sklepów jest otwarta.
Nie wiem czy to zależy od siły cyklonu czy od czego.

PRZEKRACZANIE GRANICY 
Z Brazylii do Urugwaju można dostać się np. przez granicę w Chuy.
Wg miejscowych trzeba dojechać do samej granicy autobusem,
potem przekroczyć ją pieszo i po stronie brazylijskiej wsiąść do drugiego autobusu. Inni wspominali o przekraczaniu granicy w Rio Branco i Acegua,
ale nie mam pojęcia jak tam wygląda to w praktyce.
My wracaliśmy do Brazylii wygodnym autobusem, w cenie była kolacyjka (ciastko i paluszki, ale zawsze coś)  i dużo miejsca na nogi. Formalności były zdecydowanie mniej cuiążliwe, niż przy wjeżdżaniu do Argentyny, bo celnicy tylko weszli i wbili nam pieczątki do paszportów.
Nawet nie musieliśmy wychodzić z busa.

« (Previous Post)
(Next Post) »


Comments are Closed

© 2023: Polak w podróży | Travel Theme by: D5 Creation | Powered by: WordPress