HIMALAJE – przygoda życia

Dzień 1
W zasadzie wszystko ogarnięte. Chyba.
Nie mamy namiotu, więc biorę moje letnie dwuosobowe igloo. Jeśli przeżyje Himy to wszystko przetrwa. To będzie przygoda, może nas nie zwieje.
Wczoraj pół dnia raz jeszcze przeglądałem rzeczy i pakowałem się. Potem rodzinny obiad, jakoś tak dziwnie. Ciągle zmieniali się ludzie, by pożegnać i życzyć powodzenia oraz bezpiecznego powrotu. I nakręcali Izę.
– Dla Grześka to nie nowość, poradzi sobie. Ale tobie to współczuję, ty to będziesz przeżywać. – takie hasła raczej jej nie uspokajały. Do późnych godzin nocnych się żegnaliśmy, a rano…pobudka.
Dzień 2
Dzień wyjazdu.
Bardzo przyjemny poranek z Izą.
Potem wyjazd do Opo i pożegnanie na dworcu. Przyjazd do Wawy. W centrum przywitał mnie Owsiak, Oddział Zamknięty i Piersi. Według wskazówek Marty dojechałem na Żoliborz. Wieczorne zwiedzanie Żoliborza samemu to też ciekawa sprawa. Ostatnie ustalenia, a w zasadzie stwierdzenie, że będzie Przygoda i rozmowy do trzeciej. Bardzo brakowało mi rozmów tego typu, z winem i Okudżawą z analogów w tle. Naprawdę świetny klimat.
Dzień 3
Pobudka.
Jest 10:14, siedzę sam w ich kuchni i piję herbatę. Lubię tę ciszę poranną.
Zaraz pobudka Agny i jedziemy na Okęcie.
Dzień 4
Dwie minuty po północy.
Wylecieliśmy o 13:50, lot trwał 4,5h, a wysiedliśmy o 21.15. znów burdel w metafizyce.
Tym razem Dubaj. Zjedliśmy tajskie Pad Thai z parang curry i nawet brzuszek czuje się po nich dobrze. To dobrze.
A tu na każdym kroku kult tych budowli, które doskonale wszyscy znają, ale za cholerę nie wiem jak się nazywają: ten wieżowiec w kształcie żagla z kortem tenisowym na górze np…
Dubaj – ciekawe co tu tak ciągnie ludzi?
W samolocie tych 5h minęło szybko, obejrzałem „Wyścig”, najadłem się jagnięciną, popiłem whisky – wszystko w cenie. I Jurek Dudek z nami leciał. Chciałem go zapytać dlaczego go na Mundial nie wzięli, ale słyszał to pewnie już tyle razy, że pewnie by mi jebnął. Teraz siedzi kilka stolików obok i czeka na dalszy lot. Jak my. Ale leciał klasą ekonomiczną, więc chyba źle u niego się dzieje.
Zjednoczone Emiraty Arabskie – co warto wiedzieć przed podróżą?
3:09
Agna śpi. Ja nie zmrużyłem oka.
Czytam.
Obserwuję ten tygiel ras, kultur i języków.
Lubię być obserwatorem Nietu.
Dubaj – kto by pomyślał, że kiedyś tu będę?
12:19
New Delhi. Rejon Jammu and Kashmir.
Podróż samolotem znów minęła szybko. I nawet „Friendsów” mieli w siedzeniowej TV. Plus jedzonko.
Teraz u znajomych Agi, którzy udostępnili nam mieszkanie. Wrażenia z New Delhi opiszę w innym poście dotyczącym Indii – in deed.
–
Przespaliśmy pół dnia, by odespać podróż. Po pobudce Agna sprawdziła maila i… okazało się, że Franz odwołał naszą rezerwację lotów do Leh, bo nie wiedział czy przylecimy. Agna była w Tatrach, ja byłem w Tatarch, ale wiedział, że mamy bilety do Delhi.
Więc cała organizacja lotu do Leh na nowo. Ale się udało, więc wieczorem mogliśmy wyjść na miasto. A tam znajomi Agny, czaj, klaksony, tłumy, smród, wszędobylskie psy. I każdy się patrzy na Białasów jak na UFO.
Potem kolacja w starokolonialnej knajpie [pycha!] i powrót do domu. Szybka herbata i sen, bo rano samolot. Trzeci.
Dzień 5
Rano zamówioną taxą dojechaliśmy na lotnisko. Nie byliśmy pewni czy waga bagaży jest odpowiednia, pomimo tego, że u Ashoka i Amy zostawiliśmy depozyt. Wypakowałem więc na szybko w kolejce do odprawy kilka rzeczy i wrzuciłem do reklamówki. Zatem to reklamówka była moim bagażem podręcznym. I dobrze, że to zrobiłem, bo do przekroczenia odpowiedniej wagi bagażu zabrakło mi… czterystu gram.
Śniadanie na lotnisku i boarding. Wśród Hindusów, Tybetańczyków i mnichów (w tych charakterystycznych strojach) wyróżniał się jeden biały, od razu skojarzył mi się z bohaterem „Into the Wild” – koszula w kratę, czapa, plecak, zarost. Jak się okazało na pokładzie – to był Franz z Minnesoty.
Po 1,5h wylądowaliśmy w Leh, choć samolot kluczył między szczytami, zataczał kręgi, a widoki ośnieżonych szczytów Himalajów z okna robiły niesamowite wrażenie. Wysiedliśmy przy -10’C, choć było słonecznie.
Z lotniska taksą do hotelu. Chociaż hotel to duże słowo. Brak wody, a w pokoju niewiele poniżej zera [sprawdzaliśmy].
Pierwszy dzień to spokojna aklimatyzacja. Chociaż moi przyjaciele kasłali i jacyś tacy chorzy byli. Połaziliśmy po okolicy, popiliśmy czaj, przepakowaliśmy nieco i sen.
Zatem dotarcie do Himalajów zajęło mi pięć dni.
Ale to dopiero początek…
Leh to całkiem ciekawa miejscowość. Piszę o niej w poniższym artykule:
Comments are Closed