Nocne Buenos

Do Buenos Aires dojechaliśmy trzy godziny później, niż to było planowane.
Dworzec autobusowy w BA otoczony jest jakąś patologiczną dzielnicą.
– Lepiej tam nie chodźcie, zwłaszcza po zmroku – przestrzegła nas pani, która wcześniej zajęła jedno z naszych miejsc w autobusie.
Good to know!
Chociaż to widać, wystarczy się rozejrzeć, takie argentyńskie favele.
Znaleźliśmy metro i dojechaliśmy do Indenpendencia. Szybko też znaleźliśmy hostel.
Znalazłem ten hostel jeszcze w Porto Alegre. Gdy wsiadaliśmy na dworcu autobusowym jakaś typka zagadała nas o Buenos. Okazało się, że ona bardzo często tam jeździ, niby zna miasto i to niemożliwe, żeby był tak tani hostel.
– Ale ja zawsze korzystam z tej samej strony, od lat. – próbowałem jej wyjaśnić. – Nigdy mnie nie zawiodła, ani w USA, ani w Europie czy Brazylii.
– Naprawdę, to niemożliwe Ceny są wyższe. – oponowała. – Ja wam mówię, idźcie do hostelu Florida, jest najlepszy.
Spojrzałem na nią i od razu było wiadomo, że najwyraźniej sama ma w tym jakiś interes. Od wielu lat w wielu miejscach świata ciągle korzystam z tej jednej stronki, a dodatkowo jestem dobry w wyszukiwaniu tanich miejscówek, więc wiem co robię. Tu znalazłem nie dość, że tanie i na ul. Chile, to jeszcze ze śniadaniem.
Zostaję przy swoim.
Moi brazylijscy przyjaciele mi zaufali i zostali ze mną. I jak się okazało – nie było czego żałować, choć luksusami hostel nie ociekał. W pokojach podstawowe hostelowe wyposażenie + lodówka, w której mrozi się Żubrówka. Zjechała ze mną całą Brazylię, a teraz mrozi się w Argentynie. Wypijemy ją kiedyś czy żubr pozwiedza świat z nami?
Poszliśmy coś zjeść.
Okazało się, że dwie ulice dalej jest ul. Venezuela, na której mieszkał Gomrowicz [sic!], a trzy ulice dalej balkon Evity Peron.
Ale mamy na to sześć dni, prawie tydzień w Buenos Aires!!!
–
Od razu widać róznice w podróżowaniu z kimś.
Kompromisy.
Tak. […]
–
Zaawansowany wieczór. Albo młoda noc. Nie wiem, nie znam granicy.
Siedzę w pubie, a raczej w ogrzewanym ogródku na Chile, jednej z ulic Beunos Aires.
Sam.
Absolutnie przepiękna dziewczyna przyniosła mi litrowe piwo, Brahma za 100 pesos. Niby drogo, ale to nie ważne. Siedzę i sobie patrzę na nią, jak się porusza, jak się uśmiecha, co chwilę podchodzi i zagaduje.
Może dziwnie tak wyglądam siedząc z książką? Mam tu „Gombrowicz i Buenos Aires” Laury Pariani. Lubię taki klimat: artystyczna dzielnica jakiegoś pięknego miasta [ech, wrócić na Montmartre, do Wilna, Hollywood czy do Malagi], ja, piwo, notes i książka.
No i Ona.
ONA.
Czy coś większego mogłeś stworzyć, Boże?!
Do Gombrowicza niedaleko. Dwie ulice. Pójdę tam sam. Nie wiem co zastanę. Spodziewać się mogę obskurnego budynku, bo i sam Gombro nie bardzo miał z czego płacić wysokie czynsze. Ileż można napieprzać w Banco Polaco? Ileż można znieść lat w pracy, której się nie lubi?
No właśnie, Grześ, ile?
Pójdę, zobaczę, poczuję. Wszak w pewnych sprawach myślimy podobnie.
A wcześniej zeszliśmy do kuchni, gdzie poznaliśmy całkiem sympatycznych Ekwadorczyków. Przywitali nas jakimś swojskim alko, ale jakbym kompocik pił. Z marakui. Polacy to jednak mają spaczone kubki smakowe. […]
………………………………………………………………
………………………………………………………………
Po co?
Po co?
Takie przemyślenia mnie złapały w dzielnicy San Telmo.
Który to już raz?
–
Absolutnie pomysłowy i fantastyczny sposób radzenia sobie Witolda i Wacława z biedą.
Pogrzeb!
Znajdujesz nekrolog i informację o stypie.
Ładnie się ubierasz.
Jedziesz pod wskazany adres.
Udajesz, że ci smutno.
I najadasz się do syta za darmo.
Polak potrafi!
El que no llora no mama y el que no afana es un gil!
W Polsce 5:30.
Moi powoli wstają do pracy.
Moi…
Czy moi są moi, bo ja ich za takich uważam? […]
Więcej się można nauczyć podróżując.
Podróżować, podróżować jest bossssko!
[…]
Chyba jestem za stary na to, by się narzucać komuś z moją osobą i prosić się o przyjaźń.
A z Ekwadorczykami był toast: Por la amistad!
Za przyjaźń!
Por que?
–
Ależ ona piękna…
Comments are Closed