Ostatni dzień na wyspie

Ostatni dzień na wyspie.
Pada od rana. A w zasadzie na przemian: pada i jest ulewa. Nie ma wyjścia – korzystając z chwilowego braku deszczu spakowaliśmy namioty i… znów zaczęło padać. Ruszyliśmy więc, bo czas nas gonił. Po drodze mieliśmy podjechać na camping, gdzie nockę więcej spędzić mieli D., K i P. Ja z Martyną na prom.
Dojechaliśmy do recepcji, bo trzeba było się rozliczyć, ale jakoś nie kwapiła się obsługa, by z nami rozmawiać. Mimowolnie pojawiły się myśli, by jechać, nikt nas nawet nie zauważy. No, ale uczciwość…
– Kto wyjaśni po angielsku jaka była sytuacja? – zapytał Darek.
– Ja to zrobię –zadeklarowałem się.
I faktycznie, wyjaśniłem panu co i jak, powiedziałem, że dziś wracamy, jedziemy na prom, a spaliśmy tu awaryjnie. Zaproponował, że w takim razie nie musimy wykupywać tej karty campingowej, tylko zapłacimy za nocleg. Uczciwość znów popłaciła.
Ciągle padało, jechaliśmy więc w deszczu, przez który zamokła bateria w rowerze. Dupa blada. Campingu nie znaleźliśmy i nieco okrężną drogą dojechaliśmy do Nexo. Tam zjedliśmy obiadek, a ja skoczyłem z Piotrkiem oddać rower.
– Wszystko ok.? – zapytała Polka przyjmująca rowery.
– No prawie. Rower sprawdził się, ale bateria zamokła i nie reaguje na nic.
– Nie przejmuj się, to się zdarza – uspokoiła mnie. – Jesteście rozliczeni?
– Tak – powiedział Piotrek.
– Rozliczeni za rower i dzieciowóz, ale nie za baterię – uzupełniłem go.
– To obudzę Michała – powiedziała i zniknęła w budynku. Po chwili wyszedł Michał i stwierdził że jesteśmy kwita. A podobno niby jest najgorzej jak zagranicą Polak spotka Polaka. Nie na Bornholmie.
Pożegnaliśmy się i wróciliśmy pod prom. Ludzie wchodzili już na pokład, więc i my podjechaliśmy tam.
– My jeszcze musimy wrócić poszukać tego campingu – stwierdziła Kasia.
– A my już wchodzimy na pokład.
Oddaliśmy rower M. i bagaże do ładowni i stanęliśmy na górnym pokładzie. Robiąc „Titanica” na barierkach statku pożegnaliśmy D. K. i P.
Rejs upłynął [dosłownie: upłynął] leniwie. 5h na morzu, to spaliśmy, to czytaliśmy. Wyszedłem na górny pokład porobić fotki, gdy zachodziło słońce, potem wróciłem do swojego kącika na ziemi pokładu 1.
Katamaran zawinął do portu w Kołobrzegu ok. 22.30. Chcieliśmy pójść na rybkę do naszej knajpy, ale okazało się, że zamknięte. Żabka też zamknięta, bo w Polszy święto kolejnej z Boskich Matek. Jednak przy głównej promenadzie był koncert zespołu Pectus, czymkolwiek to jest, to i smażalnie otwarte. Zamówiliśmy rybkę, po czym zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma sensu rozbijać namiotu, bo za 4h o czwartej pobudka na pierwszy pociąg do Szczecina.
Poszliśmy więc na plażę i tuż za wypożyczalnią koszy rozłożyliśmy płachtę, a na niej śpiwory. Ostatnia noc na ziemi. Sen pod gołym niebem, gwiazdy nad nami i… błyskające się w oddali niebo.
– No to Darki pewnie mają teraz burzę – stwierdziłem, co potem okazało się prawdą.
Pogadaliśmy chwilkę i nastała cisza. Nie mogłem zasnąć. Wokół dochodziły mnie krzyki pijanych ludzi, ale przynajmniej nie wiało i było nawet ciepło. Wpadłem na pomysł, co zrobić, żeby z Opola nie musieć jechać do Krapkowic po garnitur i znów do Opola na wesele Karoli i Łukasza. Bo właściwie prosto z pociągu od razu z dużym plecakiem muszę przejść jakieś 7 km na wesele.
Nawet nie wiem kiedy zasnąłem.
Comments are Closed