Przymusowy rest w Yulchung

Jest rano.
Oni śpią jeszcze. Mnie zbudziło siku. Musiałem więc wyjść ze śpiwora, potem z pokoju, przejść przez ganek i wejść po drabinie na dach, a potem przejść na drugi koniec, gdzie była wnęka z dziurami.
A tu pierwsza noc na tym wyjeździe, którą przespałem całą, bez budzenia się. Choć bez piecyka w pokoju, z czterema warstwami ubrań, ale przespana. Po 17 dniach.
Cudownie!
I śnią mi się różni ludzie, których o obecność w mojej głowie bym nie podejrzewał.
Dziś czeka nas kolejny dzień pokonywania solidnej różnicy poziomów. Trzeba zejść do doliny, a potem znów wejść na ok. 4300 m.n.p.m.
Marzy mi się na śniadanie kanapka z pasztetem…
_____________________
No i dupa z wędrówką.
Franz poprosił o jeden dzień restu z powodu pleców. Więc lepiej kiblować tu jeden dzień, niż potem ściągać go śmigłem.
_____________________
Czas nam się kurczy. Musimy być 3 lutego w Leh, bo rano mamy samolot.
Dlatego… siedzimy na dachu domu w wiosce powyżej 4 tysięcy i nijak nie wiadomo czy się wyrobimy. Franz leży na wznak, Agna opowiada o Lhotse i Dhaulagiri, słońce świeci, chill…
_____________________
Chill na dachu c.d.
Złamał mi się kabelek od słuchawek, zamarzł i się złamał, więc słucham muzyki na jedno ucho. Dziwne, że odtwarzacz mp3, który dostałem od mamy dziesięć lat temu wciąż działa i nie zamarzł. Eddzie Vedder w tych warunkach klimatycznych i wysokościowych ma zupełnie inny wydźwięk.
On bended knee is no way to be free
Lifting up an empty cup I ask silently
That all my destinations will accept the one that’s me
So I can breath
_____________________
…albo takie pierożki…
_____________________
I tak upływa dzień. Rozmawiałem trochę z właścicielką, zna podstawy angielskiego. Podstawowe podstawy. Mąż na chaddarze jest przewodnikiem, ona tu z trójką dzieci [dziewczynka 7 lat, chłopcy – bliźniacy – 5lat]. Tutejsza wioska liczy 14 domów, 20 owiec, 15 osłów, 25 kóz i kilka jaków. Mam dokładne dane.
Zrobiłem też małą sesję dzieciakom.
Sampę robi się tu z mąki, a tę z ziaren rosnących tu tylko w maju-czerwcu i lipcu. W ciągu 3 miesięcy muszą uzbierać zapasy na resztę roku.
_____________________
Ależ cudnie! Umyłem się!!!
A w zasadzie przejechałem po ciele mokrymi chusteczkami, które rozdawali w samolocie i przebrałem się. Jak nowo narodzony, gotowy do dalszych podbojów.
Choć tęsknię już za wanną, swojej nie mam, ale wanna to magia…
_____________________
Cisza…
Jesteśmy na sporej wysokości, a prawie nie ma wiatru.
Chorągiewki z tybetańskimi modlitwami leniwie się kołyszą. Co jakiś czas rozlega się beczenie owcy lub rżenie osła. Osły są fajne. W moim domu w górach będę miał owczarka podhalańskiego, kozy i osła właśnie. Chciałbym jeszcze wielbłąda, ale warunki chyba nie odpowiednie. To może lamę lub alpakę?
_____________________
Niby dzień restu, a brud na rękach sam się kumuluje…
_____________________
Zapychająca ta Sampa…
_____________________
MIĘSAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!
_____________________
Podszedłem kawałek wioski w górę (bo tu wszystko jest albo w górę, albo w dół), by zobaczyć szkołę. A przynajmniej to miejsce, które nazywają szkołą. Ech, nasi uczniowie powinni być cholernie zadowoleni z tego, co mają…
Kumuluję w swoim ciele ciepło słoneczne. Wydaje się jakby było powyżej zera, ale jednak woda zamarza.
Dziwne uczucie.
Powoli cień obejmuje swoim władaniem okolicę. Wystarczy kilkanaście sekund [sic!] po schowaniu się słońca za górami, a robi się przeraźliwie zimno.
I tylko jaki obserwują z góry…
_____________________
Gdybym przejrzał ludzi pojawiających się w moich snach tutaj podczas tego wypadu to jest to cała paleta osób – skąd niektórzy w mej głowie?
Tak, chyba trzeba się odizolować fizycznie, geograficznie, komórkowo – by zobaczyć kto siedzi w człowieku.
_____________________
Mam ręce, jakbym przy rowach jakichś robił…
_____________________
Szykowanie się do snu, obojętnie czy w namiocie czy w murach domostw, ma ten sam rytuał: sik przed snem, by nie wychodzić w nocy z ciepłego śpiworu, gotowanie herbaty do termosu, witaminy, trzy warstwy na nogi + ogrzewacze na stopy + cztery warstwy na górę, w tym puchówka + śpiwór.
Na kolację zupa kurczakowa [nie rosół] z proteinami sojowymi.
_____________________
…wtulić się w moją ciepłą Izunię…
***
Tu o wiele spokojniej się spożywa
do mięsa yaka szklaneczka changa
i jeszcze ryż zamiast pieczywa
i ot- lakdahska balanga.
Tutaj czas płynie zupełnie inaczej,
ludzie chcą przeżyć od świtu do nocy,
w prostocie czynności, która wszystko znaczy
tylko to może mnie zauroczyć.
Jeść, wydalać, spać – zwykła fizjologia
falami przeszłości wbija się w niepamięć.
Między człowiekiem a zwierzęciem analogia
to zwykła codzienna walka o przetrwanie.
i tak z dnia na dzień od setek już lat
kręci się ten himalajski świat.
Pidmo
Comments are Closed