Z Salvadoru do Rio

Poprzedni dzień opisałem tutaj:
Jest po 6 rano.
Czekam na przystanku początkowym na Praca da Se na autobus na lotnisko (dużo tego „na”).
Salvador jeszcze imprezuje po sobotniej nocy. Niedopici szwędają się po ulicach lub przysypiają na chodnikach. Walking dead? Dużo ich. Mam nadzieję, że coś przyjedzie innego, niż first class za 33 reale.
Wczoraj popołudniu spadła ogromna ulewa. A więc to tak wyglądają deszcze tropikalne! Przez kilkanaście minut totalne oberwanie chmury, a potem od razu słońce.
———-
Tradycyjnie obudziłem się w środku nocy, a od 4 rano kogut piał co pięć minut.
Rano okazało się, że koleś, który pracuje w recepcji był miesiąc przede mną… w tych samych monasterach w Himalajach, w których byłem z Agną i Franzem. Miałem z kim pogadać o Zanskarze, Pidmo i Padum. Ależ ten świat jest mały! Nie przypuszczałem, że w Salvadorze przyjdzie mi rozmawiać o mojej wyprawie w Himy!
Więcej o tej wyprawie w Himalaje przeczytasz tutaj:
A teraz czekam na busa na lotnisko.
Dziś lot do Rio de Janeiro.
Ile ja tu już siedzę, skoro zdążyłem to opisać?
–
Na lotnisku w Salvadorze poszło całkiem płynnie.
Miałem przespać cały lot, ale byłem tak zmęczony wczorajszym wieczorem/nocką z Alex, że zasnąłem przed startem samolotu, gdy tylko przyłożyłem głowę do siedzenia. Samolot ruszył, by opuścić ziemię, ja się obudziłem i już dupa ze spaniem, ale nie chuj z poczytaniem, gdyż „Zwodniczego punktu” poszło ok. 60 stron.
Do hostelu w Rio dotarłem całkiem sprawnie. Z lotniska przyjechałem busem numer 2018 za 16 reali (autobus jedzie przez najważniejsze części miasta, od centrum przez Botafogo do Copocabany i dalej. Trwa to jednak bardzo długo). Wysiadłem nawet na właściwym przystanku w dzielnicy Botafogo, z którego jeszcze kilka minut piechotką do hostelu.
Sam hostel – całe szczęście – ma lockersy, a nie małe boksy, więc w końcu cały swój majdan będę mógł spakować i zamknąć. Co prawda zgarnąłem ostatnią wolną szafkę w lockersach piwnicznych, ale zawsze to coś. I nawet moja kłódka pasuje. Będę miał gdzie zostawić dla Cassi polski alkohol do spróbowania. Bo wiozę jej przez całą Europę, a potem całą Brazylię polskie piwo. Takie miała życzenie.
W pokoju trzypoziomowe łóżka, dosyć wysokie są. Z zewnątrz domek hostelowy pod adresem 394 wydaje się być malutki i niepozorny. Błąd! Idąc w głąb hostel posiada kilka pokojów z łóżkami trzypiętrowymi. Miejsca noclegowe też są w piwnicznych pomieszczeniach. Mała jadalnia na tarasie, jeszcze mniejsza kuchnia [cztery palniki na cały hostel to trochę mało], łazienka w przyziemiu i toaleta koedukacyjna. No cóż. Tutaj także nie można wrzucać papieru toaletowego do toalet, podobnie jak w Salvadorze. Zastanawiam się tylko jak tu musi śmierdzieć, gdy latem temperatura przekracza 40’C.
Wi fi nie ma w pokojach, ale przynajmniej jest w livingroomie. Będę miał gdzie pracować.
Więcej informacji praktycznych o tym hostelu przeczytasz tutaj:
Koleś w recepcji, Niemiec, zaprosił mnie na finał Euro 2016. Najs. A nie byłem pewien czy będę miał gdzie zobaczyć meczyk.
A samo Rio? Jest w chuj duże. Nie, że duże. W chuj duże! – czyli, że bardzo.
Plaża, z której widać Sugar Loaf jest ode mnie jakieś 10 minut, Dżizasa tez widziałem. Mam tu cały tydzień, więc na pewno będzie ok. Christ Redemptor, Sugar Loaf, Copacabana, Ipanema, Maracańa, Botafogo, Centro – jest co robić.
No i nie wiem jaka ekipa tu będzie.
I koniecznie zrobić zakupy, bo podobno w niedziele czynne są tu tylko hipermarkety, a jakiś trzeba będzie znaleźć – i knajpy. Mam jeszcze ze sobą ryż, szprota, ryż, barszcz w torebce i ryż.
Przetrwam.
Na ryżu.
Ważne, że jestem gdzie? W RIO DE JANEIRO!!!
Wiele czytałem o bezpieczeństwie w tym mieście i przyznam, że nie czuję się zbyt pewnie. Za wiele się naczytałem. Ważne, żeby nie zapuścić się w jakieś favele.
W każdym razie najważniejsze, że tu jestem!!!!!!!!!
Deo gratias!
Comments are Closed